Krywe nad Sanem to miejsce magiczne i niezwykle ciche. To wieś, która powstała początkiem XVI wieku, a dzisiaj w zasadzie już nie istnieje. Ostatni mieszkańcy zostali wysiedleni w ramach akcji Wisła w roku 1947 przez Ludowe Wojsko Polskie. Z budynków należących do wsi Krywe w najlepszym stanie pozostały ruiny cerkwi, której budowa datowana jest na rok 1842, czyli niemal 200 lat historii, 200 lat wspomnień, modlitw, narodzin, ślubów i pogrzebów…
Naszą podróż do wsi Krywe rozpoczęliśmy w Wetlinie. Po około 40 minutach podróży samochodem dotarliśmy do Zatwarnicy, gdzie zostawiliśmy samochód i pieszo wyruszyliśmy do tego tajemniczego zakątka. Naszym głównym celem były ruiny cerkwi.
Ponieważ wyznajemy zasadę, że w Bieszczadach nigdzie nam się nie spieszy i życie powinno wolniej płynąć- spacerowaliśmy do ruin grubo ponad dwie godziny. Pogoda nas rozpieszczała to i dlaczego mielibyśmy nie napawać się zapachem lasu? Na całej trasie spotkaliśmy niewiele osób, nawet do 10 nie doliczyliśmy, co czyniło to miejsce jeszcze bardziej tajemniczym. Przez dłuższy czas wędrówka wije się zapomnianą drogą, z której asfaltu niewiele już zostało. Następnie docieramy do drogi, na której już nie ma ani asfaltu ani kamieni. Dochodzimy do pierwszego oznaczenia szlaku- wskazuje nam, abyśmy jeszcze przez 25 minut kontynuowali spacer drogą utwardzoną. Jednak, jak to w Bieszczadach, mili turyści wychodzący wprost z łąki dali dobrą radę, by iść ich śladami- czyli ścieżką po łące (na lewo od drogowskazu), na której trawy były wykoszone. I tak po kilkunastu minutach tuptania wśród kolorowych, wonnych łąk, malowniczych krajobrazach, dodaliśmy do ruin Cerkwii. Cisza, jaka tam panuje skłania do refleksji, po zakamarkach umysłu krążą myśli o nieuchronności przemijania… Ruiny nie są w najlepszym stanie, jednak przebywanie tam daje błogi spokój duszy. Szum drzew, śpiew jaskółek zachęcał do spędzenia kilku dłuższych chwil przy cerkwi, cała okolica jest niezwykle nastrojowa, fotogeniczna.
W drogę powrotną ruszyliśmy klasyczną ścieżką, która rzeczywiście okazała się trudniejsza. Trudniejsza, gdyż jedno z nas wspaniałomyślnie założyło krótkie spodenki, a ścieżka (której przez większość czasu nawet widać nie było) prowadziła wśród łąki z roślinnością po pas, w tym wśród kłujących chwastów i ciekawskich owadów 😊 udało się jednak przebrnąć, w ten sposób dotarliśmy do utwardzonej drogi, która doprowadziła nas do asfaltu i tak oto dobiegła końca nasza wycieczka, którą teraz spokojnie możemy nazwać- niezwykłą. Jest wiele miejsc na świecie z budowlami sięgającymi nieba, z egzotyczną roślinnością, tłumami turystów… jednak Krywe nad Sanem ze swym spokojem, ciszą i pustką, jaka pozostała po kiedyś tętniącej życiem wsi, zapada na zawsze w pamięci.
Wrócimy tu z pewnością, marzy nam się spacer tutaj polską, złotą jesienią.